Popularna, acz błędna koncepcja wychowawcza zakłada, że głównym zadaniem rodzica jest zapewnienie dziecku tylko „szczęśliwego dzieciństwa”. Dlatego tak wiele rodziców obsypuje swoje dzieci prezentami, słodyczami, nagrodami czy pochwałami. Wielu rozpina nad dzieckiem parasol ochronny i prowadzi za rączkę jak długo tylko się da. Osładzamy dziecku skutki jego błędów i niepowodzeń.
Wszystko to osłabia w dzieciach zdolność do poszukiwania i znalezienia ich własnego szczęścia, na własną rękę. Tak wychowane dziecko nie uczy się samoekspresji, ponieważ wszystko jest zrobione za nie. Prowadzi to do sterowania dzieckiem i w przyszłości, staje się ono podatne na wpływy zewnętrzne.
Jako rodzice mamy niestety skłonność do nadmiernego angażowania się w zachowanie naszego dziecka: zbieramy porozrzucane ubrania w ich pokoju, wynosimy brudne naczynia, odrabiamy za nie lekcje itp. Takie ruchy nie tylko rozleniwiają nasze dziecko i nie uczą samodyscypliny, ale wiodą nieuchronnie do sterowania dziecka z zewnątrz. Niewinne czynności powtarzane przez lata odbijają się echem podczas dojrzewania.
Trzeba zatem ograniczyć do niezbędnego minimum naszą bezpośrednią ingerencję w sprawy dziecka. Skłaniajmy go do wewnętrznej oceny własnych problemów i obserwujmy.
Prawda jednak jest taka, że często się nam to nie udaje. Np. niejednokrotnie tuszujemy skandaliczne zachowanie swojego dziecka dla ochrony przed konsekwencjami albo z obawy, że zachowanie to rzuci cień na nas, jako rodziców. Taka rodzicielska postawa „przychodzenia z odsieczą” daje dziecku złą wiadomość: nie wierzymy w nie, dlatego rozwiązujemy za nie wszystkie problemy (od posprzątania pokoju po agresję w szkole). A to niszczy ich wiarę w siebie, bez której dziecko nie będzie umiało samo-decydować o sobie prawidłowo. I dodatkowo, dziecko przestaje używać swoich szarych komórek, by rozwiązywać najmniejsze nawet przeszkody.
Innym przejawem słabości rodzica jest zbyt łatwe uleganie dziecku. Przykład: Antek popycha mocno swojego młodszego brata i za karę ma pójść do swojego pokoju. Antek zaczyna ryczeć i jeśli robi to dostatecznie długo i głośno, to mama bądź tata w końcu skapituluje i da mu drugą lub trzecią lub czwartą szansę. Bo jak tak płacze to na pewno dzieje mu się krzywda… . Czego uczymy wtedy nasze dziecko? Że wystarczy odpowiednio długo płakać czy jęczeć to rodzić zmięknie i uzyskam to co chcę.
Okazujemy także słabość, kiedy uciekamy się do gróźb, których nie mamy zamiaru zrealizować. Rzucanie na wiatr gróźb całkowicie nierealnych zrównuje nasz autorytet do zera. „Jak nie przestaniesz krzyczeć to wracasz do domu, zostaniesz tam sam, a my sami pójdziemy do lunaparku.” Logiczne, że tego nie zrobimy, więc gdzie tu konsekwencja jego złego zachowania?
[box_light]Dziecko musi ponosić konsekwencje złego zachowania w taki sposób, by zrozumiało swój wcześniejszy wybór zachowania, oceniło je, przeanalizowało i zdecydowało sposób naprawy. My – rodzice musimy uświadamiać im powody dla których powinny się dobrze zachowywać, w taki sposób, by wychodziło to naturalnie z ich wychowania.[/box_light]
Właśnie, robimy wszystko za dziecko i potem wyrasta taki obibok. Jeśli chodzi o syna to nauczony, że kobieta wszyatko za niego robi.
Matki synów – nie wychowujcie w ten sposób synów. Sam może zanieść brudne gacie do łazienki!!!